Najpierw była informacja - pusto, odludnie, trochę dziko.
Wybraliśmy się na rzeczkę przepływająca przez były radziecki poligon. Początek 3km od granicy z Ukrainą. Potrzebne pozwolenie.
Postanowiliśmy jednak zaryzykować. Start - wieś Dzierżyńsk i pierwsze miłe zaskoczenie. Drewniane domki jak z bajki. Nawet pieńki pod ławkami pomalowane.

Ludzie życzliwi, prawie pokłócili się kto ma nas zawieść nad Stwigę.
Padło na Jurę, dowiózł samochodem, doradził szybko zmykać poza strefę graniczną.
Niestety, skompromitowałem siebie i polską nację, poczęstowałem wódką, skończyło się na litrze. Ja padłem, Jura świeży i rześki odjechał. Może troszkę mnie tłumaczy zupełnie pusty żołądek i nieprzespana noc. Nocowaliśmy w strefie.
Rzeczka tak jak poinformowali miejscowi okazała się wyjątkowo płytka, cóż pozostało, kajak na hol i zmykaliśmy z zakazanej zony

liczne zwalone drzewa

zdarzyło się przedzierać przez trzciny

aby nie było nudno

dla tych wieczorów tu byliśmy

to zrobiło wrażenie; najprawdziwsze barcie

tak lubię - pusto i ładnie



trawka jak złote runo

Dwa razy spotkaliśmy kłusowników, jednego właśnie tu, nie był zadowolony

jak co wieczór, jest gdzie usiąść, będzie co zjeść; ziemniaczki pieczone z cebulką i masełkiem, nasze ulubione danie
