Na Hel popłynęliśmy katamaranem w weekend majowy.
Dopłynęliśmy, wyjechaliśmy w las, pierwsza górka, zmiana
na lżejsze przełożenie i... #$%^&*, nie ma przerzutki.
Musiała na statku opierać się o inny rower, wygiąć się
i pierwsze większe przełożenie wcisnęło ją w szprychy.
Piwo, pociąg i do domu.
Tydzień później powtórka - tym razem pociągiem, bo w Helu
ląduje się ponad godzinę szybciej. I dalej, po 'bunkrach'.
Nie zdążyłem zobaczyć jednostki rakietowej przed Juratą
- podobno tydzień wcześniej spychacze wyrównały ostatnie
stanowisko startowe. A poza tym fajnie. Dla maniaka
umocnień i fortyfikacji to musi być raj.








Więcej:
->
Po fortyfikacjach Helu na rowerzeZdrowia,
Szy.