Dzień 9 – 16 czerwca (sobota)
Lubatowa – Przymiarki – Rymanów Zdrój – Wołtuszowa – Puławy Górne
Po bardzo miłej gościnie żegnam sympatyczną właścicielkę i tym razem daruję sobie jedno uzdrowisko Iwonicz Zdrój. Ruszam przez Przymiarki, które są dość łatwo dostępnym miejscem dla ludzi mających problemy z chodzeniem, 5 minut piechotą od drogi asfaltowej i jesteśmy na bardzo widokowym miejscu roztaczającym się na cała okolice. Miałem zamiar jeszcze iść do cerkwi w Bałuciance ale perspektywa asfaltu w te i na zad zdecydowanie mnie zniechęciła. Z Przymiarek docieram do Rymanowa gdzie udaje się do Naszej Chaty na pyszny obiad po którym ledwo mogę się podnieść

To łakomstwo przyniosło opłakane skutki w postaci strasznej zgagi i wzdęcia tak że dalsza wędrówka do Puław okazała się być katorgą. Już mogłem sobie darować to ciasto na deser

Z Rymanowa udaję się mało popularną ścieżką zdrowia wyposażoną w wiele przyrządów do ćwiczeń. Za Wołtuszową idąc kilkanaście minut w stronę Wisłoczka docieram na polanę z ławeczką która w tym miejscu jest bardzo przyjemnym elementem krajobrazu rozpościerającego się nad całą okolicą

Po długiej przerwie na rozkoszowanie się widokami bo w końcu nigdzie mi się nie spieszy przybywam do bazy namiotowej w Wisłoczku w której jeszcze nikogo nie ma, za to jest sesja pary młodej przy wodospadzie. Z cierpieniem na ustach spowodowanych zachłannością udaje mi się wreszcie dojść tym cudownym asfaltem do Puław Górnych znajdując nocleg w agroturystyce Salamander.











Dzień 10 – 17 czerwca (niedziela)
Puławy – Wernejówka – Polany Surowiczne – Moszczaniec – Jasiel – Wola Wyżna – Jaśliska
Ranek zapowiada konkretną lampę odmieniając ostatnie pochmurne i deszczowe dni

Muszę z powrotem wrócić do Puław Dolnych ale udaje mi się złapać stopa i tak zaoszczędzam pół godziny. Dziś mam zamiar odwiedzić pierwszy raz Polany Surowiczne idąc sobie od Wernejówki leśną drogą i szlakiem rowerowym zarazem. Jakież było moje zdziwienie gdy ta trasa okazała się być regularną drogą asfaltową

Na rower to ona jest świetna ale dla mnie była męką. Skróciłem ją sobie szlakiem zwanym „Beskidzka Trasa Kurierska Jaga – Kora” która jest z taką ilością pokrzyw i ciągnących się ostrych krzewów jeżyn że komuś w krótkich spodenkach zdecydowanie ja odradzam

Wreszcie wychodzę na łąki z widokiem na Polany Surowiczne będące jednocześnie miejscem wypasu bydła i czyhających zewsząd niebezpieczeństw o czym informuje nas stosowana tablica. Widocznie miałem tego dnia szczęście ale ani wilków, niedźwiedzi i buhajów nie spotkałem na polanie

Znajduje się tam chatka Elektryków jednak w tym momencie nieczynna. Sama trasa wiedzie przez duże ilości strumieni i drutów kolczastych służących do wypasu bydła o czym przekonałem się szukając dojścia do zabytkowej dzwonnicy i wchodząc na posesję z tymi zwierzątkami. Droga z Surowicy do Moszczńca zmusza do przejścia na boso przez rzekę głęboką do kolan jednak mi się to nie widziało i możemy również zrobić obejście do drogi już suchą stopą

idąc Zielonym szlakiem miałem wątpliwą przyjemność zapoznania się bardzo blisko z końskimi muszkami a tak zwanymi przeze mnie „kurwimuszkami”

Jak one są strasznie upierdliwe, wkur…..ące a przy okazji jak ujebią to potem strasznie boli takie miejsce. Na dodatek są strasznie ciche i przebiegłe

Towarzyszyły mi w czasie wyjazdu kilka razy tak że nabawiłem się traumy i odganiałem mechanicznie każdego owada co chwilę. W Moszczańcu znajdują się niszczejące budynki dawnego PGR oraz działające więzienie. Zielonym szlakiem kontynuuję marsz do mojego ukochanego miejsca w Beskidzie Niskim czyli miejscowości Jasiel

Po drodze pojawiają się informację o niebezpieczeństwie ze strony niedźwiedzi a ze mam na nie alergię rozpocząłem co jakiś czas głośniejsze brzdąkanie kijkami o kamienie i różne przyśpiewki co by dać im znać że się zbliżam

W samej bazie namiotowej był jeden chłopak którego kilka dni wcześniej spotkałem na Bannym i następnego dnia w Przybyszowie. Po za nim przejazdem jeszcze dwójka rowerzystów bo trzeba przyznać że Beskid Niski jest wspaniałym miejscem jeśli chodzi o tego typu turystykę i sam mam chrapkę w przyszłości na tego typu wypoczynek. Jasiel jest tak cudownym miejscem, że aż żal mnie berze jak sobie pomyślę że jego mieszkańcy musieli przymusowo opuścić to miejsce w ramach akcji Wisła

Spory kawałek jeszcze przede mną a już czuję jak dzisiejszy asfalt dał mi po dupie. Przez cudowną Wolę Niżną i Rudawkę docieram do Woli Wyżnej w której po godzinie udaje mi się złapać stopa do Jaślisk gdzie znajduję nocleg nad sklepem. Jestem taki wykończony dzisiejszym dniem że aż nie ma siły rozpakować się , dostaję gorączki i jest mi strasznie zimno






















Dzień 11 – 18 czerwca (poniedziałek)
Jaśliska – Wisłok Wielki – Tokarnia – Przybyszów – Wachlowski Wierch – Komańcza
Zbawienny sen, ehh ten zbawienny sen…wstaję jak nowo narodzony

Mimo, że niehandlowa niedziela to sklepy czynne i mogę uzupełnić zapasy i zjeść normalne śniadanie. Dość szybko łapię stopa i docieram z sympatycznymi paniami do Wisłoka. Jedna z pań opowiada że jak chodziła do szkoły średniej to codziennie jeździła stopem z Iwonicza do Rzeszowa do szkoły bo nie było żadnego autobusu

Dlatego teraz chętnie odpłaca podwózką innym łapiącym stopa. Z Wisłoka mam zamiar udać się żółtym szlakiem na Tokarnię i tu niestety wielkie rozczarowanie bo leśna droga cała w asfalcie, normalnie szlak by to trafił, teraz już wiem co na przyszłość należy omijać, jak tak dalej pójdzie to wszystkie leśne drogi będą niczym autostrady

Na Tokarni kilku turystów, rowerzystów i młodzież rozjeżdżająca okolice quadami. Tutaj następuje kolejny atak kurwimuszek towarzyszący aż do końca dnia

Mijając chatkę w Przybyszowie, która jest pełna gości spotykam kolejnych turystów i następne gwiazdy tym razem na motorach. Widać, że to niedziela i opuszczamy bezludny Beskid Niski. Po drodze wyprzedzają mnie dwie panie w sile wieku przemierzający GSB, podziwiam i mam nadzieję ze w ich wieku również będę miał tyle siły żeby chodzić na takie długie trasy

Na Wachlowskim Wierchu robię sobie przerwę na małe co nieco zwłaszcza że wreszcie mam okazję popatrzeć na rozległe panoramy zbliżających się Biesów. Zanim dotrę do schroniska w Komańczy które już schroniskiem nie jest skręcam na niebieską ścieżkę dochodząc do tarasu widokowego na Wierchu. Leśna Willa w Komańczy z dość sporą ilością gości jednak dostaje sam pokój na parterze. Warunki w pokoju dość słabe ale jedzenie i bardzo uprzejmi gospodarze nadrabiają ten gorszy aspekt noclegu












Dzień 12 – 19 czerwca (wtorek)
Komańcza – Perłuki – Duszatyn – SmolnikW schronisku sporo osób przemierzających GSB z jedną parką nawet sobie ucinam pogawędkę. Mówią że dopiero zaczęli a już mają dość po wczorajszym dniu z Cisnej. No ja się im wcale nie dziwie w końcu był las, potem las a potem znów las…a nieee jeszcze Duszatyn i kawałek asfaltem. Sprowadzam ich na zła drogę i sugeruję żeby rzucili w cholerę ten szlak i poszli sobie tam gdzie mają ochotę a zwłaszcza po Beskidzie Niskim

Chyba tak czynią bo idą sobie kupić w bufecie mapę Beskidu Niskiego i pytają co im polecam w Niskim. Zapowiadają opady od 12 i tak też jak za dotknięciem parę minut przed 12 deszcz mnie łapie w Perłukach. Dziś mam zamiar dojść do schroniska na Końcu Świata w Łupkowie ale najpierw musze trzykrotnie przekroczyć rzekę Osławę co też czynię z niemałym trudem ze sporą ilością wygibasów skacząc po kamieniach i nawet nie nalewając wody do butów

Niestety cały dzień pada. Momentami przestaje i mam nawet okazję zwiedzić dzwonnicę z cerkwią w Smolniku. W miejscowym sklepie uzupełniam zapasy i jestem zmuszony kolejną ulewą do dotrzymania towarzystwa tubylczej ludności raczącej się piwem Chojrak za 1,59

Chłopaki rozmawiają o wojsku, pracy w lesie, nawet w pewnym momencie już dochodzi do mordobicia bo ten temu coś tam powiedział a tamten coś tam coś tam…jednym słowem jaja jak berety

Na szczęście wobec mojej osoby panowie bardzo grzeczni i uprzejmi, zapewniając że krzywda w ich towarzystwie mi się nie stanie. A miedzy sobą oczywiście lecą …uje, urwy i inne epitety. To są prawdziwe Bieszczady a nie tam jakieś Soliny

Jak przestało padać grzecznie się pożegnałem i ruszyłem dalej, niestety po chwili kolejna zlewa tak że już na nocleg zawitałem do zagrody Chryszczata. Jak za 40 zł to warunki do dupy. Jedyny plus że w pokoju był grzejnik z dmuchawą, tak że uruchomiłem go na fulla i mogłem wysuszyć wszystkie rzeczy i nie telepać się z zimna

Oprócz mnie jeszcze dwóch panów z którymi ucinamy sobie miłą pogawędkę przy piwie. Panowie z bogatym doświadczeniem gór Ukrainy, Gruzji i wielu innych miejsc aż mnie zazdrość wziełłaa, nosz kurka wodna kiedy ja będę gotowy psychicznie na takie wojaże jak oni






