Z Pamiętnika znalezionego w koszu.
Dzień trzeci.

Dzisiaj Bartek wzniesie się wyżej. Pradziadek stryjeczny byłby dumny z prawnuka.
Podróże nieodkryte:
"...Zejście z tego płaskowyżu do koryta rzeki Zeri-Zamin (piekielna ziemia) jest niezwykle strome i niebezpieczne, ponieważ ciągnie się zygzakami i idący w tyle znajdują się dosłownie nad głowami idących w dole, a kamienie, zrzucane przypadkowo przez konie, spadają z proporcjonalnie zwiększającą się prędkością i łatwo mogą przyczynić się do okaleczenia lub śmierci.

Przez rzekę Zeri-Zamin, nie do przebycia w bród, można przejść istniejącym śnieżnym mostem, każdego roku zimą remontowanego przez przyrodę. Most ten wywołuje duże wrażenie, ponieważ wydaje się niemożliwe, żeby taki most wytrzymał ciężar konia..."

Twardzieli poznaje się w górach.
Rzekę, przez którą nie ma brodu, forsowaliśmy cały, boży dzień. Dzisiaj trzeba było pokonać wszystkie słabości, podejmując karkołomne decyzje, walcząc z piętrzącymi się trudnościami i to na wielu płaszczyznach.
Piekielna ziemia obnażyła wszystko w nas, co miała obnażyć. Dobre i złe strony.
Poza Aleksandrem wszyscy zdali ten egzamin na piątkę. Bartek - na bardzo dobry z plusem z pochwałą i czerwonym paskiem w świadectwie. Aleksander na tróję z minusem, co i tak otworzyło mu "drogę do sławy".
Piszę to z dzisiejszej perspektywy. Wtedy pozytywne emocje wzięły górę. Ciągnęliśmy europejskiego urzędnika za uszy, jak dziecko przepychane z klasy do klasy. Z w-fu oczywista - pała.
Pęcherze...? Zaciasne buty Cichego nie przeszkodziły mu w spektakularny sposób "wytyczyć trasę" po głazach wielkości parterowego domu na drugą stronę do raju. Tak, żeśmy to wtedy widzieli.
Wcześniej Karpiu zatańczył berka z "zulazula" i o mały włos nie zafundował sobie solowego raftingu. Wstrzymaliśmy oddech i kilka kurew poleciało w eter. Przy akcji Cichego, to nawet wiatr przestał wiać a Barszcze Sosnowskiego usychały jeden za drugim.
Udało mi się pokonać wpław Zurazamin ale tylko dlatego, że tego Karpiu nie widział.





Niezwykle ciężkie trawersy, wysoce niebezpieczne ze względu na masakryczne nachylenia stoków i dwa żleby do pokonania, których piarżyste podłoże mogło cie podciąć w każdej chwili.
To tam Bartek cofał się po swojego kuzyna, by go przeprowadzić. Samemu mając lęk wysokości (sic!) toczył dramatyczną walkę z własną słabością ale przede wszystkim stał przy kuzynie murem! Wspaniała, wzruszająca postawa.


Ja byłem łącznikiem wzrokowym czekając na sygnał od Karpia i Cichego, co z tym kurwa kamiennym mostem...? Musieliśmy robić swoje a nie czekać wiecznie na słabszego z kuzynów. Nie było czasu... Woda przybierała z minuty na minutę a jej koryto poszerzyło się w międzyczasie dwukrotnie!
Chłopaki wykonali kawał dobrej roboty. Ów kamienny most (to nie był ten, o którym mówił Kirgiz z hutoru, bo to most tylko w jedną stronę) odnaleźli i kiedy Cichemu udało się go sforsować zapanowała ogromna ulga. Widziałem tę akcję z góry i długo tego nie zapomnę...
Trza było tylko do niego zejść. To przypominało skakanie z balkonu na balkon w stumetrowym wieżowcu. Na koniec zaliczyłem zjazd na tyłku.
Na dole dopiero ujawnił się problem... Jak Cichy to zrobił?!
Niewiarygodne! Buldering z 15kg plecakiem...

Ten punkcik na głazie to Cichy.
https://www.youtube.com/watch?v=JUFEDvLVJy0&fbclid=IwAR3mInJX5PuBXWHaEGsqY6_JMpyqPnU2phXN-H2pTlAkuPLla4MVEpW2VvgWieczorem nie miałem ochoty tego komentować. Buty miałem mokre, pojawiły się cudne dwa pęcherze na zgięciu stawu skokowego. Przy wymianie skarpet założyłem grubsze z wełny, nie luzując sznurowania... Duży błąd.
Na dwa dni przed wyjazdem na budowie mieszkania nadepnąłem na deskę z gwoździami... Wszystko to teraz sobie ładnie napuchło, dopełniając sielski obraz po bitwie. Zakląłem i tyle konwersacji było.

Przed nami Gardani Kaftar a my jeszcze nie w połowie szlaku...
Zdjęcia z mojej kąpieli w Zurazaminie są autorstwa Aleksandra. Jedyne w tej relacji.