Nieco spóźniona ale miła i ciekawa wycieczka była więc pozwolę sobie przypomnieć to co mnie spotkało w pewien majowy tydzień.
Jako że od kilku lat marzył mi się wyjazd rowerem w góry, a nigdy nie miałem na to okazji tego roku postanowiłem, iż musi się to w końcu spełnić. Jako, iż zimową porą wędrowałem po Sudetach Zachodnich i poznałem w nich fajną (darmową) bazę noclegową oraz stwierdziłem, iż Sudety na pierwszy raz to idealne miejsce na rowerowe zdobywanie gór wybór był oczywisty i prosty – dojazd PKP do Jeleniej Góry i stamtąd już na kołach w start w Izery.
Przejazd nie był tak oczywisty i łatwy bo takich jak my okazało się w praktyce, że jest więcej:


Na pierwszy nocleg wybraliśmy wiatę tuż nad Szklarską Porębą, na Rozdrożu pod Wysokim Kamieniem. Fajna wiata, przestronna lecz o tej porze w nocy można i należy spodziewać się gości. Zbyt mała odległość od cywilizacji spowodowała, iż w nocy mieliśmy nieproszonych gości co autami wjeżdżali na podbój Wysokiego Kamienia:

Generalnie pogoda dopisywała, było wręcz upalnie co spowodowało, iż w co drugim strumyczku robiliśmy przymusowe schłodzenie organizmu:

Ze Szklarskiej podjechaliśmy do byłej kopalni kwarcu Stanisław, której zima we mgle nie dane nam było zobaczyć:



a dalej to już tylko bezkresne łąki i lasy Gór Izerskich:

Na obiad zajechaliśmy na mega naleśniki na Polane Izerską, a tłumy tam...? Niedziela czy coś...

Z zimowego wyjazdu miło wspominam także nocleg w wierzy widokowej na Smereku. Tym razem tez tak dobrałem trasę przejazdu by w niej spędzić wieczór i noc. Całe szczęście, że nie przyszło nam spać w namiocie czy w jakiejś dziurawej wiacie bo to co zaczęto się dziać wieczorem i w nocy nie napawało optymizmem. Przyszedł potężny front atmosferyczny, zrobiło się ciemno, spadła temperatura do blisko zera stopni i jak nie lunęło to masakra. Wraz z deszczem pojawiły się pioruny a my w metalowej wieży... I jak tu dotknąć metalowej klamki by wyjść na stronę?



Do następnego dnia przystąpiliśmy z pewnymi obawami, czy aby pogoda się utrzyma i jak się okazało nie było najgorzej. Początkowo na zjazdach do Czech trochę przychłodziło ale po rozgrzaniu się na pierwszym podjeździe jechało się całkiem przyjemnie. Tego dnia jako trasę obraliśmy kierunek na Harahow przez Jizerkę i dalej nawrót do Orlego:




Mimo tłumów dnia poprzedniego, noc w Orlem spędziliśmy z młoda samotnie, miło i przyjemnie. Niech wszyscy zazdrosną co wybierają się tam w sezonie, a z rozmowy z barmanem czego się nasłuchałem o tłumach to naprawdę nie współczucia.
Trzeci dzień to już klasyka czyli rowerowa jedynka przez Czeskie Karkonosze. Na początek Harahow i jego mamut:


potem nastąpiła długo trwająca wspinaczka na najpierw na Dvoracky przez Rucicky

:
zjazd do Spindlerovego Młyna i ponowna wspinaczka na Przełęcz Karkonoską. W sumie blisko 1500m up.



Na koniec niektórym zabrakło już poweru by wjechać na sam szczyt przełęczy, choć z drugiej strony spodziewałem się czegoś znacznie trudniejszego:

Spindlerovy Młyn:


Po nocy w molochu zwanym Odrodzenie nastąpił mega przyjemny zjazd ponownie do Spinlerovego Młyna (700m down) na śniadanko, a po nim mozolna wspinaczka do Verovki i dalej na przełęcz nad Lucnią Boudą (1510m). Oj, można było się wyrąbać. Olkę zostawiłem na obiedzie w schronisku a sam pognałem jak motorem na szczyt przełęczy. Szkoda jedynie, iż w tym pośpiechu zapomniałem zabrać aparatu by z całkiem bliska zrobić rowerowe zdjęcie na tle Śnieżki. No ale cóż, przyjdzie kiedyś okazja na powtórkę:



Pec pod Sniezkou to już kolejne 10km czystego i niczym nie zmąconego zjazdu o ok. 1000m przewyższenia:

Nie zawitaliśmy tam długo po pogoda była niepewna i goniły nas nieprzerwanie chmury opadowe, a zamiar mieliśmy tę noc spędzić we wiacie na Kowarskim Grzbiecie, opodal Jelenki:
Mimo usilnych starań i tak nie udało nam się dotrzeć do Jelenki o suchych kołach. Przemoknięci totalnie, 2 godziny spędziliśmy na suszeniu ubrań i wcinaniu wspaniałych knedlików w sosie z jagodami. Wieczorkiem gdy przestało padać i mgła poszła do góry szybki kilkunasto minutowy przeskok do wiaty okazał się już tylko formalnością:


Całe szczęście następny dzień był już piękny mimo tylko dwóch stopni rano i konieczności zjazdu z Przełęczy Okraj na Przełęcz Kowarską było całkiem przyjemnie:

Tego dnia też zaliczyliśmy i zobaczyliśmy to, co nie dane nam było podziwiać zimą ze względu na mgłę czyli kamienie Rudaw Janowickich i przepiękne z nich widoki na dolinę Jeleniogórska i Karkonosze



Kolejna kopalnia na naszej trasie, ta jest czynna:

Kamieniste zejście ze Skalnika:

Skalny Most

Szwajcarka (choć nie powaliła mnie klimatem, pachniało komercją):

Z tego tez względu na nocleg obrałem wiatę na Przełęczy Karpnickiej i naprawdę nie żałuję. Miłe, spokojne choć może nie do końca widokowe miejsce:


Sokolik:

Ostatni dzień w planach zawierał przejazd do Karpacza ale po drodze zamierzaliśmy jeszcze coś zobaczyć. Wybór padł na Park Miniatur Dolnego Śląska w Kowarach:






Przejazd do Karpacza to już mniejsza atrakcja ale pozwolił nam zobaczyć to:

Jak wiemy kilku panów z towarzystwa ostatnio odeszło na zawsze.
Jako podsumowanie to naprawdę mogę polecić wszystkim wybierającym się w Karkonosze rowerem trasę 1A po Czeskiej stronie, choć niedzielni turyści będą mieli z nią problemy gdyż większość to podjazdy, a zjazdy trwają raptem kilka minut. Przyda się też rower MTB lub krosowy bo kilka krótkich odcinków biegnie po szutrze i nie da się jej w całości pokonać na szosie, a i przełożenie 22x32 tez się przyda miejscami.
Reszta zdjęć
tu